Archiwa miesięczne: Listopad 2011

#107. „W odbiciu” – Jakub Małecki


Tytuł: „W odbiciu”
Autor: Jakub Małecki
Wydawnictwo: Powergraph
Liczba stron: 304
Data wydania: 2011
ISBN: 978-83-61187-17-2
Ocena: 8,5/10
Data przeczytania: 29 października 2011

„W odbiciu” to kolejna książka Wydawnictwa Powergraph z wyjątkowej serii „Kontrapunkty”. Jednocześnie jest to pierwsza książka Jakuba Małeckiego, z którą miałam przyjemność się spotkać.

„W odbiciu” oprócz powieści obyczajowej, w której poruszany jest wątek kryzysu pewnego małżeństwa, mamy odrobinę fantastyki, metafizyki i kryminału, które idealnie się ze sobą komponują. Nadnaturalne elementy bardzo wyraźnie wpływają na życie bohaterów. Dzięki temu akcja powieści nabiera mistycznego wyglądu i szybszego tempa, a zarazem jest tajemnicza i bardzo intrygująca.

Podzielona na IV części i rozdziały powieść zaskakuje zmienną narracją, która na pewno jest dużym plusem. Oprócz narracji prowadzonej przez Karola, swoje „5 minut” będzie miała również jego żona, tajemniczy Pielgrzym i pewna staruszka. Warto zwrócić także uwagę na okładkę – mnie ona bardzo się podoba i uważam, że świetnie oddaje klimat książki. Ponury, smutny, szaro-czarny.

Akcja powieści dzieje się w mieście Słupce. Młode, kochające się małżeństwo – Natalia i Karol. Karol, entuzjasta motocykli, niedawno stracił pracę, więc Natalia stanowi ich jedyne źródło dochodów. Jednak mężczyzna się nie załamuje. Przecież ma wspaniałą żonę, kota Zygmunta oraz niezawodną grupkę przyjaciół, którzy zawsze znajdą dla niego czas by wyjść na piwo.
Jednak jak to zazwyczaj w życiu bywa – nie wszystko jest takie na jakie wygląda. Natalia zdradza Karola. On przeżyje bardzo niebezpieczny wypadek motocyklowy, zacznie miewać halucynacje, na dodatek umrze jego ciotka i… nie tylko ona. Jego dziwne zachowanie nie umknie uwadze Natalii. Jednak w całym mieście zaczynają się dziać dziwne rzeczy i wszystko wydaje się mieć związek z pewnym pustym mieszkaniem na ulicy Długosza 20, gdzie został zamordowany pianista.

Ważną postacią tej powieści jest również „Pielgrzym”, czyli pan Mariusz. Mężczyzna, który sam zmarnował sobie życie przez alkoholizm. Poddał się już na początku, tracąc rodzinę. Żeby było jeszcze dziwniej Pielgrzym również miewa halucynacje i wizje religijne.

Wiele z opisów czytelnik będzie bardzo łatwo mógł zaobserwować w otaczającym go środowisku, gdziekolwiek by się żyło. To, do czego u Jakuba Małeckiego nie można się przyczepić, to na pewno fakt, że jest świetnym obserwatorem i z precyzją ukazał to w swojej powieści. Jednak zakończenie daje wiele do myślenia, nie jest jednoznaczne, co niektórym może się nie spodobać.

Na pewno polecam tę książkę komuś kto szuka w literaturze ciekawych wrażeń i nowych pomysłów. Na pewno książka przypadnie również do gustu fanom autora, ponieważ nie jest to pierwsza powieść Małeckiego (wcześniej ukazały się również: „Błędy”, „Przemytnik cudu”, „Zaksięgowani”, „Dżozef”). Mnie najnowsza powieść pisarza urzekła, zarówno poprzez fabułę i treść, jak i poprzez język. Ale zanim sięgniecie pamiętajcie, że „każda historia ma wiele odbić”

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję :

CzytaNIEszkodzi

#106. „15 blizn” – Joe Hill, Jack Ketchum, Graham Masterton [i inni]

"15 blizn"


Tytuł: „15 blizn”
Autor: Joe Hill, Jack Ketchum,
Graham Masterton i inni
Wydawnictwo: Replika
Liczba stron: 423
Data wydania: 2011
ISBN: 978-83-76741-36-9
Ocena: 8,5/10
Data przeczytania: 27 października 2011

Tytułowe „15 blizn” odnoszą się do autorów 15 opowiadań zawartych w tej książce. Wystarczy spojrzeć na okładkę i nazwiska, żeby domyślić się jaka tematyka będzie poruszana na stronicach tej książki, i w jakim gatunku i klimacie będą te utwory utrzymane. W tym zbiorze pojawiły się nigdy wcześniej nie publikowane w Polsce utwory największych sław „krajowej i zagranicznej sceny horroru”!

Co czytelnik znajdzie w „15 bliznach”? Na pewno okropnych morderców, duchy, diabła, zombie oraz wiele innych metafizycznych postaci. Z wielką precyzją są wykreowani wszyscy bohaterowie opowiadań, nierzadko odpychający, brutalni i skrzywieni psychicznie. Opisy makabrycznych scen również dostarczą wielu wrażeń odważnym czytelnikom. A akcja będzie wzrastała z każdym opowiadaniem, także nie radzę czytać niektórych z nich w środku nocy… naprawdę mocno oddziałują na wyobraźnię!

Bardzo podobało mi się to, że przed każdym opowiadaniem dany pisarz miał stworzoną własną notkę bibliograficzną, co ułatwiło mi zapoznanie się z nieznanymi wcześniej autorami. Całość jest przejrzysta i bardzo ciekawie skomponowana, co ułatwia czytanie. Ogólnie „15 blizn” przypominają mi w swojej strukturze dobrą antologię „Thriller” Jamesa Pattersona.

Przyznam szczerze, że najwięcej oczekiwałam po takich pisarzach jak Jack Ketchum, Graham Masterton, Edward Lee, Joe Hill i Łukasz Śmigiel, ponieważ z ich twórczością już się spotkałam. Przyznam, że za średnie mogę uznać trzy utwory: „Tuż za Tobą”, „Czym jest jasnookie dziecko” i „Terapeuta”, wszystkie jakby nie do końca wpasowały się w schemat trzymającego w napięciu opowiadania grozy. Na szczęście utwory pozostałych pisarzy w większości nasyciły mój apetyt na opowieści z gatunku grozy i horroru. Bardzo podobały mi się takie opowiadani jak: „Pokój z widokiem na koniec”, „Opowieść z owczej łąki”, „Zasiedlenie”, „Korzeń wszelkiego zła”, „Matka” czy „Mściciel krwi”.

Podoba mi się to, że oprócz licznych pisarzy zagranicznych, w tym zbiorze nie zabrakło i polskich nazwisk, które ukazały się w większości (8/15). I muszę przyznać, że utwory pisane przez Polaków również bardzo przypadły mi do gustu. Warto zwrócić uwagę na to, że i kobiece nazwisko pojawia się w tym zbiorze. Aleksandra Zielińska stworzyła ciekawe opowiadanie zatytułowane „Ostatnie kuszenie Ewy Betulew”. Różnorodność tematyczna też jest dużym plusem tej antologii, ponieważ każde opowiadanie to nowa historia, nowy świat, inne postaci i inne tło.

„15 blizn” to 15 opowiadań o zróżnicowanej tematyce, jednak zawsze dotykające gatunku grozy i horroru. Każdy fan tej tematyki znajdzie w antologii co najmniej jedno opowiadanie, które naprawdę nim wstrząśnie – gwarantuję. Na mnie ten zbiór zostawił parę dotkliwych blizn… Ale czy i na Was pozostawi tytułowe „15 blizn”?

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję :

Wydawnictwo Replika

#105. „Splątane serca” – Diana Palmer

"Splątane serca"


Tytuł: „Splątane serca”
Autor: Diana Palmer
Wydawnictwo: Harlequin/Mira
Liczba stron: 300
Data wydania: 2011
ISBN: 978-83-238-7935-0
Ocena: 8/10
Data przeczytania: 26 listopada 2010

Diana Palmer (właściwie Susan Kyle) to amerykańska pisarka powieści dla kobiet, która porzuciła pracę dziennikarki by zająć się spokojnie pisaniem. Od 1979 roku, kiedy to wydała swoją pierwszą powieść, stała się znaną i często nagradzaną pisarką. „Splątane serca” to pierwsza powieść Diany Palmer, którą przeczytałam, ale mam nadzieję, że nie ostatnia.

„Splątane serca” to dwa opowiadania, które łączy wyraźny wątek miłosny. Pierwsze opowiadanie to „Nieudana ucieczka”, drugie nosi tytuł „Prawo do szczęścia”. Tytułowe „Splątane serca” odnoszą się do 4 ludzi – 2 kobiet i 2 mężczyzn z obu opowiadań, których połączyła wyjątkowa więź, mimo że z początku nie zdawali sobie z tego sprawy. Ale jak wiadomo, ucieczka od uczucia może spowodować tylko więcej problemów…

„Nieudana ucieczka” to pierwsze opowiadanie, którego głównymi bohaterami są Natalie Block i parę lat starszy McKinzey Donald Killain alias Mack. Natalie nie miała łatwego dzieciństwa, w wieku 8 lat w tragicznym wypadku zginęli jej rodzice i dziewczynka wylądowała w sierocińcu. Na szczęście później znalazła spokojny kąt u ciotki, która po śmierci zostawiła jej niemały spadek. Śmierć ukochanych osób doprowadziła ją do konkluzji, że miłość nie tylko jest niebezpieczna, ale jest nie dla niej. Mack również nie miał łatwo, w wieku 21 lat musiał zająć się trójką swojego rodzeństwa i to oraz wypadek, zmieniło go jako człowieka. Stał się szorstki, poważny, smutny. Mimo tego, dwójka ludzi czuje do siebie miętę. Ale sielankę zaburza pewien mężczyzna – chłopak Vivian, siostry Macka, o którego dziewczyna jest piekielnie zazdrosna. Czy Mack będzie wiedział komu wierzyć? Czy Natalie będzie wreszcie mogła zaznać szczęścia, czy może tylko utwierdzi się w swoim przekonaniu o tym, że miłość nie jest dla niej?

„Prawo do szczęścia” to opowiadanie w którym poznamy losy Violet Hardy – cicha, wrażliwa kobieta nie znająca do końca swojej wartości, której życie również nie szczędziło przykrych niespodzianek. Najpierw śmierć ojca, potem problemy natury finansowej i chora matka, wymagająca opieki. Więc zostaje sekretarką w kancelarii adwokackiej Blake’a Kempa, bardzo wymagającego, humorzastego mężczyzny. Jednak mimo wszystko Violet widzi w nim coś więcej niż tylko despotę, który uwielbia wydawać rozkazy. Blake stracił w przeszłości ukochaną kobietę i dziecko, co spowodowało, że stał się zgorzkniały i obiecał sobie, że już nigdy się nie zakocha. Dlatego też wpada w furię, gdy dowiaduje się o uczuciach Violet. Zraniona kobieta postanawia odejść z pracy i zaczyna na nowo w konkurencyjnej kancelarii. Jednak gdy to zrobiła, Blake widzi, że stracił nie tylko świetną sekretarkę, ale również wspaniałą kobietę dzięki której nabrał chęci do życia… Dlatego zaprasza Violet na kolację. Czy przeprosiny zostaną przyjęte? Czy coś wyniknie z tej kolacji – randki?

Muszę przyznać, że obydwa opowiadania mi się podobały. Mogłam zapomnieć o całym świecie i zaangażować się w akcję książki, która naprawdę wciąga. Nie jest to lektura, wymagająca skomplikowanego myślenia, a taka, która dostarczy czytelnikowi relaksu i chwili dla siebie. Dla kogoś kto zwraca uwagę na okładki, ta na pewno będzie śliczną, pastelową perełką, zachęcającą do przeczytania książki :)

„Splątane serca” to idealna pozycja dla każdej kobiety – i tej starszej, i tej młodszej. A już na pewno dla licznych fanek powieści Diany Palmer. Dzięki łatwemu w odbiorze językowi i ciekawie wykreowanym postaciom książka ma swój unikalny charakter. Zdecydowanie polecam, bo jest to bardzo fajna, podtrzymująca na duchu powieść na zbliżające się zimowe wieczory.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję :

Wydawnictwo Harlequin/Mira

#104. „Smutek” – C. S. Lewis

"Smutek"


Tytuł: „Smutek”
Autor: Clive Staples Lewis
Wydawnictwo: Esprit
Liczba stron: 119
Data wydania: 2009
ISBN: 978-83-61989-01-1
Ocena: 9/10
Data przeczytania: 23 października 2011

„Ta książka to człowiek emocjonalnie obnażony w swoim Gethsemani.”

Któż z Was nie słyszał o sławnym C.S. Lewisie (właściwie Clive Staples Lewis) twórcy „Opowieści z Narni”? Bliski przyjaciel J.R.R.Tolkiena, filozof, zapalony chrześcijanin, ale i zwykły człowiek darzący uczuciem swoją ukochaną, którą poznał zbyt późno, by móc w pełni nacieszyć się wspólnym szczęściem. O tym właśnie jest „Smutek” w skrócie. Tu „…utalentowany apolegeta chrześcijaństwa, miał odwagę, aby się przyznać do powątpiewania w to, co z taką pewnością siebie głosił.”

„Smutek” jest poprzedzony przez dwa „wstępy”. Najpierw mamy napisane przez Madeleine L’Engle „Przedsłowie” (w którym wypowiada się na temat książki) i „Wstęp” napisany przez syna żony Lewisa, Douglasa H. Greshama (w którym pisze on o więzi jego matki z ojczymem i dzieli się swoimi refleksami odnośnie książki).

Swoje cierpienie Lewis spisywał w notesie, robiąc z niego dziennik. Nie pisał jednak codziennie, a tylko wtedy kiedy czuł największą potrzebę podzielenia się z kimś (tu: czymś) swoim cierpieniem, bólem, przemyśleniami i tęsknotą za ukochaną osobą, która odeszła. Joy Davidman, bo tak nazywała się jego żona, była śmiertelnie chora na raka, który wyniszczył jej organizm. Dusza Cliva była całkowicie wypełniona żalem i goryczą, poczuciem wielkiej niesprawiedliwości. To spowodowało, że zaczął sobie zadawać pytania dotyczące pozycji Boga w naszym życiu. Wątpił, ale był w stanie się do tego odważnie przyznać, za co go podziwiam. „Dlaczego On jest z nami w chwilach szczęścia, a nie przychodzi z pomocą w nieszczęściu?”

Książkę podzielona została na 4 części, które stanowią pewne etapy żałoby Lewisa i przezwyciężania problemów. Z początku był skoncentrowany tylko na sobie i na własnym bólu, na złości do Boga, za to, że tak szybko zabrał mu coś, na co czekał całe życie. Ma sobie za złe, że skupia się tylko na własnej osobie, a nie na Joy. Z czasem jego spostrzeżenia i odczucia się zmieniają, staje się wyrozumiały i spokojniejszy. „Jakby wraz ze zniknięciem smutku zniesiona została jakaś bariera.”

Muszę przyznać, że również bardzo podobała mi się okładka. Stonowane kolory i przygnębiony mężczyzna idealnie wpasowują się w treść książki. Jeśli ktoś byłby zainteresowany, to polecam film, który powstał na podstawie tej książki i wydarzeń z życia pisarza – „Cienista Dolina” z Anthonym Hopkinsem i Debrą Winger.

„Częścią każdego cierpienia jest, że tak powiem, cień lub odbicie tego cierpienia; fakt, że nie tylko cierpisz, ale także musisz wciąż o tym myśleć.”

„Smutek” jest powieścią wyjątkową, jedyną w swoim rodzaju. Smutną ale jednocześnie naprawdę piękną i radosną dla kogoś, kto przeżywałby podobny rodzaj emocjonalnego załamania. Dlaczego radosną? Ponieważ niesie pocieszenie i zrozumienie. Pozwala odczuć, że człowiek nie jest sam na sam ze swoim problemem. Że nie jest jedyną osobą, która musiała zmierzyć się z taką tragedią.
Zdecydowanie polecam tę książkę wszystkim, którzy poszukują pięknej wypełnionej filozoficznymi myślami powieści w formie dziennika bez dat, ale również polecam tym, którzy właśnie przechodzą w swoim życiu bardzo trudne chwile.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję :

Wydawnictwo Esprit

#103. Wywiad z pisarzem Jackiem Skowrońskim.

Och, dawno już nie było jakiegoś wywiadu na moim blogu, prawda? Także aby przerwać tę złą passę postanowiłam napisać do pana Jacka Skowrońskiego, którego książkę recenzowałam jakiś czas temu na moim blogu („MUCHA”). Zapraszam Was wszystkich do lektury i zapoznania się z powieściami tego polskiego pisarza :)

JA: W swojej powieści kryminalnej „Mucha” zaprezentował Pan wachlarz ciekawych postaci. Czy uosabia się Pan z którąś z nich? Jest Pan może jak tytułowy Mucha – silny i bezkompromisowy? Czy jak Apoloniusz – z pozoru cichy, spokojny człowiek, który w sytuacjach kryzysowych walczy o przetrwanie z całych sił?
Jacek Skowroński: Nie bez przyczyny stosuję narrację pierwszoosobową, która wymusza niejako utożsamianie się z głównym bohaterem. W dodatku piszę bez szczegółowego planu, znając początkowo jedynie najważniejsze postaci i zarys intrygi, więc sam nie mam pojęcia, dokąd moja wyobraźnia i doświadczenia życiowe zawiodą bohatera i jak poradzi sobie z kłopotami. On dzięki temu postępuje w dużej mierze tak, jak ja bym to zrobił, a ja przy okazji uczę się czegoś o sobie. Czyli zdecydowanie bliżej mi do Apoloniusza, ze wszystkimi jego wadami i zaletami.

Jacek Skowroński

Która z postaci „Muchy” jest Pana ulubioną? Do którego bohatera ma Pan największy sentyment?
Pytanie o tyle niełatwe, że ja lubię niemal wszystkich, którym dane jest wystąpić na kartkach moich książek, w dodatku większość postaci jest autentyczna. To ludzie, z którymi jakoś krzyżowały się moje drogi, choć niekoniecznie w sposób ukazany w powieści. Jednak jeśli już musiałbym się zdecydować, będzie to Jacek. Znam go naprawdę nieźle, i chyba udało mi się go wiernie sportretować, choć nie jestem pewien, czy podziela moją opinię. Również garstka postaci z marginesu społecznego jest mi dość bliska, gdyż tak się złożyło, że przez całe lata… byłem jednym z nich. Tak, to prawda. Czytelnicy pytają mnie często, skąd znam tak dobrze to środowisko, że nawet operuję specyficznym slangiem i czynię ich personami ważnymi dla fabuły. Cóż, moim mottem jest nieprzynudzanie i dbanie o autentyczność klimatów. A te klimaty poznałem z autopsji.

Skąd pojawił się pomysł na fabułę powieści „Mucha”?
Myślę, że każdy z nas był kiedyś w sytuacji, która teoretycznie stawiała go na przegranej pozycji. Lub wyobrażał sobie podobną sytuację, zadając samemu sobie pytanie, co bym wtedy uczynił? Czy oczekiwałbym w pokorze nieuniknionego, czy też podjął walkę na przekór wszystkiemu? Szalenie frapujące wydało mi się skonfrontowanie bohatera, z którym czytelnik mógłby się w naturalny sposób utożsamić, z przestępcą największego kalibru, dysponującym organizacją i środkami odbierającymi na pozór wszelkie szanse wygrania pojedynku. Fabuła rozwijała się niejako samoistnie, bohater wpadał w kolejne tarapaty, a ja bynajmniej nie starałem się ułatwiać mu życia…

Jak wspomina Pan pisanie, tworzenie książki? Czy była to ciężka praca?
Każde zajęcie, którego wykonywanie sprawia przyjemność wydaje się stosunkowo łatwe. A ta powieść oddaje dość dobrze mój odbiór świata i pojmowania sprawiedliwości w sposób odbiegający często od zapisanego suchymi paragrafami prawa. Więc pakując Apoloniusza w kolejne kłopoty bawiłem się całkiem nieźle, tym bardziej, że co i rusz zaskakiwał mnie swoją inwencją. Jednak nie ma lekko, pisanie książek jest ciężką pracą, a schody zaczynają się tak naprawdę, gdy całość jest gotowa. Gdyż wtedy należy zadbać o jakość warsztatu, dokładnie sprawdzić zgranie związków przyczynowo-skutkowych i poszukać wszelkich możliwych błędów. To już bywa prawdziwą orką na ugorze, lecz zawsze procentuje. Hemingway powiedział kiedyś, że to co łatwo się czyta, cholernie trudno się pisze. I sporo w tym racji.

Wydał Pan w 2009 roku również sensacyjno-kryminalną powieść „Był sobie złodziej”. Skąd wziął się pomysł na tę książkę?
Napisałem krótkie opowiadanie dla magazynu Alfred Hitchcock Poleca, czyniąc głównym bohaterem zawodowego złodzieja. Przyjęcie tekstu przez czytelników było dla mnie wyraźnym sygnałem, że dość mają schematycznych bohaterów, nieuniknionego triumfu prawa i jasnego oddzielania dobra od zła. W dodatku zawsze ciekawiła mnie ciemniejsza strona ludzkiej natury, toteż postanowiłem na dłużej wcielić się w tego bohatera. Próbując sprawić, by czytelnicy go polubili. Chyba się udało, a za największy komplement poczytuję sobie pytanie, które padło z ust jednego z nich po lekturze: Czy pan naprawdę jest złodziejem…?

Jest Pan autorem w większej mierze opowiadań niż książek. Dlaczego? Czy łatwiej jest napisać opowiadanie niż załóżmy 300 stronicową książkę?
To moje prywatna opinia, być może odosobniona, lecz uważam, że trudniej napisać dobre opowiadanie niż dobrą powieść. Bo krótka forma wymaga ogromnej dyscypliny, zarówno w konstruowaniu fabuły jak i w doborze środków wyrazu. Każdą niedoróbkę natychmiast widać, nic nie ma szansy umknąć uwadze odbiorcy. A opowiadania po prostu lubię!

Czy zawsze wiązał Pan swoją przyszłość z pisaniem? Czy rzeczywistość jest taka sama jak w Pańskich marzeniach?
Zawsze chciałem być pisarzem, a choć przez długie lata zajmowałem się zupełnie innymi rzeczami, myśl ta nie opuściła mnie nigdy. Możliwe że do pewnych spraw trzeba dojrzeć, zebrać konkretny bagaż doświadczeń życiowych, szczególnie gdy człowiek zamierza się zająć mroczniejszą stroną ludzkiej natury. A rzeczywistość… Spełnione marzenia zawsze wyglądają nieco mniej urokliwie niż sny o nich.

Czy planuje Pan wydać w najbliższym czasie jakąś książkę? Jeśli tak, to proszę uchylić rąbka tajemnicy :)
Kolejna powieść jest już gotowa i czeka sobie spokojnie na decyzje wydawnicze. Temat, jak to u mnie, dotyczy świata przestępczego podglądanego od podszewki. Nie pisała się tak lekko i przyjemnie jak poprzednie, sam nie zdawałem sobie sprawy, na co się porywam, siadając do książki o rodzimych płatnych mordercach. Zwłaszcza że znów pisana jest w pierwszej osobie… To nie było łatwe doświadczenie, gdyż w trakcie zbierania materiałów, często nieoficjalnymi kanałami, dowiedziałem się więcej niż chciałbym wiedzieć. Jednak im byłem dalej, tym mocniej pragnąłem ją skończyć. Teraz odpocznę chwilę i zamierzam wrócić do prozy utrzymanej w lżejszych klimatach.

Teraz może jeszcze z innej półki: nie wszyscy może wiedzą, ale jest Pan z-cą redaktora naczelnego portalu Q-FANT. Na czym polega praca redaktora naczelnego?
Redaktor naczelny naszego magazynu fantastyczno-kryminalnego Qfant, Piotr Dresler, ma istne urwanie głowy z ogarnięciem zamieszania towarzyszącego powstawaniu kolejnych numerów. Mnie pozostaje skromniejsza rola, polegająca na czytaniu napływających propozycji literackich. I wyławianiu perełek, a bywa ich całkiem sporo. Serdecznie zapraszam w imieniu redakcji do odwiedzenia nas: http://www.qfant.pl

Jak wygląda Pana zwyczajny dzień? (oprócz ukrywania się przed policją, jak na kryminalistę przystało ;))
Jeśli mam wolne i komputer pod ręką, wstaję o świcie i przez kilka godzin piszę. W przeciwieństwie do większości znajomych autorów nie potrafię pracować wieczorem ani nocą, więc postępuję tak niezwykle rzadko, kiedy gonią terminy. Resztę dnia poświęcam przyjemnościom, zwykle kulinarnym. Oraz obmyślaniu intryg kryminalnych.

Serdecznie dziękuję Panu Jackowi za wyczerpujący wywiad! :)
A Was zapraszam na stronę pisarza www.JacekSkowronski.com.pl

#102. „Żar pustyni” – Susan Stephens

"Żar pustyni"


Tytuł: „Żar pustyni”
Autor: Susan Stephens
Wydawnictwo: Harlequin/Mira
Liczba stron: 154
Data wydania: 2011
ISBN: 978-83-23873-30-3
Ocena: 7/10
Data przeczytania: 20 października 2010

Susan Stephens to autorka wielu bardzo poczytnych miłosnych powieści dla kobiet. Która z nas nie słyszała o „harlequinach”? Dziś mam okazję zaprezentować Wam pierwszy prawdziwy harlequin jaki miałam okazję ostatnio przeczytać.

Historia romansu dwojga ludzi pokazana jest osobno – na przemian z jej i jego punktu widzenia. Taka sama jest też narracja – przeplatająca się. Głównymi bohaterami romansu są Szejk Rafik al Rafar alias Playboy i Casey Michaels z północnej Anglii. Szejk jest przystojnym absolwentem Eton i Sił Specjalnych, urodzonym obrońcą biednych, szlachetnym i wyrozumiałym, lubiącym prostotę przyszłym władcą pustynnego państwa – A’Qabanu. Casey to nieśmiała, cicha angielka, która przyleciała do kraju Szejka, żeby tam pracować. Dzięki swoim predyspozycjom, świetnie dogadała się z zespołem zdobywając uznanie Rafika. Jednak Playboy przygotował jej bardzo trudne zadanie – ma poprowadzić dobroczynną akcję z okazji koronacji Szejka, tak by zebrać jak najwięcej pieniędzy, które zostaną przekazane na społeczność Beduinów. Jeśli podoła temu zadaniu to pracę będzie miała zapewnioną, jeśli nie… to czeka ją samolot powrotny do domu.

Oboje, Casey i Rafik są sobą bardzo zainteresowani. Jednak ona czuje się skrępowana swoim niedoświadczeniem, a on nie chce by kobieta na której mu zależy pomyślała, że chce ją tylko wykorzystać. Wie, że mieszanie pracy i obowiązków z romansem nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. Mimo wszystko ich pożądanie jest bardzo wielkie. Ona nigdy nie widziała tak przystojnego mężczyzny, a on jest zaintrygowany cichą i skromną, piękną kobietą. Czy i w tym wypadku miłość i pożądanie zwycięży? Czy może Casey i Rafik będą musieli z pękniętymi sercami się rozstać? Bo jaką szansę na powodzenie miałby związek wielkiego władcy ze zwykłą, białą kobietą?

Plusem powieści jest przede wszystkim piękne tło, ponieważ akcja toczy się w wielu miejscach: i na pustyni, i w centrum bogatego kraju. Bohaterowie są sympatyczni i precyzyjnie wykreowani. Podobało mi się również to, że romans tych dwojga wcale nie należał do łatwych, a raczej do tych bardzo skomplikowanych i powoli się rozwijających. Tutaj treść i przekaz nie są istotne. Najważniejszy jest wątek miłosny i emocje mu towarzyszące. Końcówka odrobinkę mnie zaskoczyła, także przyznam, że miło było dotrzeć do elementu kulminacyjnego mijając po drodze liczne przeszkody równocześnie z bohaterami tego romansu.

„Żar pustyni” to pierwszy prawdziwy harlequin, który miałam okazję przeczytać i muszę przyznać, że całkiem mi się podobał. Nie był przekolorowany i aż ociekający erotyzmem, był delikatny i subtelny. Polecam wszystkim fankom serii „Romans z szejkiem” oraz tym kobietom, które jeszcze nie spotkały się z harlequinem :)

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję :

Wydawnictwo Harlequin/Mira

#101. „Smaki dwudziestolecia. Zwyczaje kulinarne, bale i bankiety” – Maja Łozińska

"Smaki dwudziestolecia"


Tytuł: „Smaki dwudziestolecia. Zwyczaje kulinarne, bale i bankiety”
Autor: Maja Łozińska
Wydawnictwo: Naukowe PWN
Liczba stron: 184
Data wydania: 2011
ISBN: 978-83-01-16749-3
Ocena: 10/10
Data przeczytania: 18 października 2011

„Smaki dwudziestolecia. Zwyczaje kulinarne, bale i bankiety” to pierwsza taka książka, którą miałam okazję przeczytać i zrecenzować dzięki życzliwości Wydawnictwa Naukowego PWN. Jest to perełka na polskim rynku wydawniczym i już tłumaczę dlaczego. Zapraszam Was wszystkich w magiczną podróż do przeszłości.

Książka jest podzielona na 6 głównych rozdziałów, z których każdy opisuje inne zwyczaje kulinarne i te, dotyczące życia towarzyskiego obecne w dwudziestoleciu międzywojennym. Po I Wojnie Światowej miało miejsce wiele zmian, dotyczących nie tylko obszaru gospodarki, ekonomii i polityki, ale także wiele zmian, które bezpośrednio dotknęły społeczność odradzającej się Polski. Te przeobrażenia „nie ominęły również zwyczajów kulinarnych polskiego społeczeństwa”. Wiele rodzin musiało zrezygnować z zatrudnianych kucharek, a kobiety musiały pójść do pracy. I mając coraz mniej czasu na gotowanie wykwintnych, pracochłonnych dań musiały zmienić swoją kuchnię na prostszą. Jednocześnie rozwinęła się świadomość higieny i zdrowego odżywiania, a dzięki nowoczesnej technologii (lodówka) jedzenie można było przechowywać dłużej.

Spotkania przeniosły się do nowoczesnych kawiarni i restauracji, gdzie królowała kuchnia francuska, uznawana od XVIII wieku za najwykwintniejszą. Jednak małe miasteczka i wsie w dalszym ciągu kultywowały tradycyjną kuchnię szlachecką. Niestety częstym widokiem były również upadające karczmy, zastępowane wytwornymi restauracjami i małymi sklepikami z tanim alkoholem.

W książce nie zabraknie wciągających opisów ogromnych balów i bankietów, przeznaczonych głównie dla bogatych, jak i skromnych obiadów w domowym zaciszu. Poznamy autorów kulinarnych przepisów, słynnych smakoszy ale nie tylko…
Zaprezentowane zostaną liczne popularne restauracje, kawiarnie czy cukiernie, ale także często oblegane przez biedniejszą część społeczeństwa – wielkie gospody i „podmiejskie spelunki” cieszące się niemałym powodzeniem. Bardzo podobały mi się liczne zdjęcia i plakaty propagandowe („cukier krzepi”, „smakosze piją tylko piwo lwowskie”), które świetnie dopełniały treść książki obrazując tamtejsze czasy.

Maja i jej mąż Jan, odpowiedzialny za zdjęcia, stworzyli oryginalną książkę, pełną unikalnych, archiwalnych fotografii i wspaniałych reprodukcji obrazów z epoki, nietypowych informacji opartych na faktach, wspomnieniach oraz anegdotkach. Ich zadaniem było nie tylko przywrócenie wspomnień, ale również przedstawienie w niebanalny sposób tej tematyki z okresu dwudziestolecia międzywojennego.

Każdy znajdzie w tej książce coś interesującego. Pasjonaci historii i okresu dwudziestolecia międzywojennego na pewno ją pokochają. To taka magiczna podróż do nie tak znowu odległej przeszłości. Muszę przyznać, że z nieskrywaną ciekawością czytałam tę książkę, odbierając ją nie tylko jako źródło wiedzy, ale i rozrywki, i na pewno jeszcze do niej wrócę, bo jestem pod wielkim wrażeniem.

*Na okładce reprodukcja obrazu Józefa Rapackiego „W Ziemiańskiej” 1925 r.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję :

Wydawnictwo PWN

#100. „Triumf. Bitwa pod Assaye, 1803” – Bernard Cornwell

"Triumf. Bitwa pod Assaye, 1803"


Tytuł: „Triumf. Bitwa pod Assaye, 1803”
Autor: Bernard Cornwell
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica
Liczba stron: 416
Data wydania: 2011
ISBN: 978-8362329-23-6
Ocena: 8/10
Data przeczytania: 17 listopada 2011

Bernarda Cornwella najbardziej cenię za jego wspaniałą Trylogię Arturiańską (recenzje: 1 tom, 2 tom, 3 tom), o której zapewne większość z Was słyszała. Ostatnio miałam okazję zapoznać się z kolejną książką z serii „Kampanie Richarda Sharpe’a” o tytułowym sierżancie Sharpie, czyli „Triumf. Bitwa pod Assaye, 1803”.

Jak już wcześniej wspomniałam, tytułowy bohater barwnie zilustrowany na okładce książki, to sierżant królewskiej armii – Richard Sharpe. Po krwawej bitwie o Seringapatam przyszedł czas na odpoczynek. Sharpe wiedzie spokojne życie, stacjonując w Indiach razem ze swoimi żołnierzami. Do czasu. Pewnego dnia fort w Chasalgaon zostaje brutalnie zaatakowany przez zdradzieckiego, angielskiego renegata Dodda, który przeszedł na stronę wroga. Sierżant jako jedyny wyszedł cało z tej masakry, co oznacza, że jest jedynym żyjącym świadkiem zaistniałego wydarzenia, dlatego będzie musiał złożyć sprawozdanie przełożonym.

Jak można się łatwo domyślić – Sharpe postanawia wymierzyć sprawiedliwość angielskiemu zdrajcy. Jednak zadanie nie będzie należało do łatwych. Jego tropem podąża już odwieczny wróg – Hakeswill. Czy Sharpe’owi uda się uniknąć spotkania z pałającym nienawiścią wrogiem? Czy będzie miał szansę wymierzyć sprawiedliwość Doddowi? Jak skończy się starcie brytyjskiego wojska z buntownikami? Jak potoczą się losy tego młodego sierżanta? Czy uda mu się wyjść obronną ręką z opałów?

Historię Sharpe’a poznajemy z perspektywy obserwatora. Narrator dokładnie opowiada zaistniałe wydarzenia, co pozwala czytelnikowi na obiektywne spostrzeżenia.

Bohaterowie u Cornwella to zawsze postaci, które charakteryzują się wieloma cechami. Do Richarda Sharpe’a od razu poczułam sympatię, więc przez całą powieść mu kibicowałam. Jednak nie każdy z bohaterów jest tym „dobrym”. Nie zabraknie tu zdrajców i kłamców, złych charakterów, którzy będą musieli zostać ukarani. Podobał mi się również wątek miłosny między Sharpe’em a żoną francuskiego kapitana – Simone, który nie należał do łatwych.

Akcja powieści jest naprawdę wciągająca. Styl Cornwella jest łatwy w odbiorze, dosadny, nie brak w nim również wulgaryzmów. Częste w jego powieściach są elementy naturalistycznych opisów śmierci, które idealnie wpasowują się w treść książki. Charakterystyczne dla pisarza są też wplatane w powieść wątki historyczne, opisy walk oraz wydarzenia oparte na faktach rozwinięte przez wymyśloną historię. A dużym plusem jest całe tło powieści, bardzo ciekawie i precyzyjnie wykreowane, dające wrażenie realności.

„Triumf. Bitwa pod Assaye, 1803” to zdecydowanie książka dla tych, którzy spotkali się już z postacią sierżanta Sharpe’a, ale również dla zainteresowanych historią i ciekawymi powieściami mężczyzn, jak i kobiet. A dla tych, którzy nie wiedzą, dodam, że część powieści z cyklu zostało zekranizowanych, a w rolę Richarda Sharpe’a wcielił się Sean Bean.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję :

Instytut Wydawniczy Erica

#99. „Więzień Labiryntu” – James Dashner

"Więzień Labiryntu"


Tytuł: „Więzień Labiryntu”
Autor: James Dashner
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Liczba stron: ok. 400
Data wydania: (przed premierą) 2011
ISBN: 978-83-61386-09-4
Ocena: 10/10
Data przeczytania: 15 października 2011

Wyobraźcie sobie, że pewnego dnia budzicie się w ciemnym, małym, wydającym metaliczne odgłosy, poruszającym się wolno pomieszczeniu. Nie wiecie gdzie jesteście ani dokąd zmierzacie. I nagle słyszycie głosy, pomieszczenie, które okazuje się być pewnego rodzaju windą, zwaną później Pudłem, otwiera się. Wychodzicie na zewnątrz i znajdujecie się w kompletnie nieznanym miejscu wśród samych młodych chłopaków, niekoniecznie pozytywnie nastawionych do nowego przybysza.

Właśnie w takiej sytuacji poznajemy głównego bohatera powieści „Więzień Labiryntu” – odważnego Thomasa. Nastoletni chłopak stracił pamięć i niewiele pamięta, jednak coś mu mówi, że już tu był. Wkraczając na terytorium Streferów, czyli mieszkańców Strefy zostaje nazwany „świeżakiem”, „Njubi”. Wokół tej tajemniczej Strefy rozciąga się Labirynt, który jest o tyle niebezpieczny, że jego ściany co noc zmieniają swoje położenie, a wewnątrz niego grasują żądne ludzkiego mięsa i krwi niewyobrażalne potwory – Bóldożercy. Są to przypominające mieszankę krowy z maszyną stwory, których podstawowym zadaniem jest eliminowanie Streferów. Ukąszenie tego stworzenia, powoduje śmierć, chyba, że podane zostanie serum. Wtedy następuje dziwna Przemiana.

Już od pierwszych dni Thomasa w Strefie zaczynają dziać się dziwne wydarzenia. Jego przybycie zdecydowanie stanowi pewien przełom. Czy uda mu się, razem ze swoim przyjacielem Chuckiem, odnaleźć odpowiedzi na wszystkie dręczące ich pytania? Kto i dlaczego ich tam uwięził? Czy zostali ocaleni, czy uwięzieni? I najważniejsze: czy to Thomas będzie tym jedynym, który znajdzie drogę z Labiryntu do domu?

Język powieści jest prosty w odbiorze, ale jednocześnie pełen neologizmów, które stanowią wyjątkowy ozdobnik treści. Rodzicom na pewno spodoba się brak wulgaryzmów (oprócz takich słówek jak „smrodas”). Na uwagę zasługują również bohaterowie powieści bardzo skrupulatnie wykreowani, wyjątkowi i różni od siebie. Nie zabraknie również czarnych charakterów.

Autor stworzył bardzo mistyczny świat. Cała powieść jest owiana wielką tajemnicą. Dużym plusem jest to, że Dashner nie podaje wszystkich ważnych detali od razu, a dawkuje je czytelnikowi, sprawiając, że od lektury niełatwo jest się oderwać. Nie raz musiałam doczytać jeszcze parę rozdziałów zanim poszłam w końcu spać. Napięcie, nieprzewidywalny rozwój wydarzeń to kolejne plusy powieści Jamesa Dashnera.

Słyszałam, że seria jest porównywana do „Gone” czy „Igrzysk śmierci” jednak nie wydaje mi się, bym mogła zgodzić się z tym stwierdzeniem. Chyba, że mówimy tu o spektakularnym sukcesie, na który na pewno zdobędzie „Więzień labiryntu”.

Naprawdę ciężko mi ubrać w słowa, co czuję po przeczytaniu tej książki. Tak jak labirynt mnie pochłonął, tak ja pochłonęłam jego. Mogę powiedzieć z czystym sercem, że jestem całkowicie oczarowana pierwszym tomem bestsellerowej trylogii Jamesa Dashnera. Z wielką niecierpliwością będę wyczekiwała kolejnych części, które, mam nadzieję, ukażą się wkrótce. Zdecydowanie polecam nie tylko nastolatkom, ale także dorosłym!

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję :

Wydawnictwo Papierowy Księżyc

#98. „Pięciolinia uczuć” – Nora Roberts

"Pięciolinia uczuć"


Tytuł: „Pięciolinia uczuć”
Autor: Nora Roberts
Wydawnictwo: Harlequin/Mira
Liczba stron: 427
Data wydania: 2011
ISBN: 978-83-238-7917-6
Ocena: 8/10
Data przeczytania: 13 października 2011

Nora Roberts (naprawdę Eleanor Marie Robertson) jest jedną z najbardziej znanych i cenionych pisarek w swoim gatunku. Jest laureatką wielu prestiżowych nagród literackich. Z jej powieściami po raz pierwszy zetknęłam się 2 albo 3 lata temu i od tej pory zostałam jej wielką fanką. Dziś mam przyjemność zaprezentować Wam jej najnowszą w Polsce powieść „Pięciolinia uczuć”.

„Pięciolinia uczuć” to dwa opowiadania związane z muzyką. Pierwsze zatytułowane „Zagrajmy to jeszcze raz” i drugie „Echo przeszłości”. Ważne w tej powieści są właśnie wątki muzyczne, bardzo ciekawie wkomponowane w całość utworów. W obydwu narracja prowadzona jest w 3 osobie, co sprawia, że czytelnik dowiaduje się wszystkiego poprzez obiektywne oko narratora. Co jeszcze łączy oba utwory to przedstawione losy sławnych osób, które muszą zmagać się z takimi samymi, a czasami nawet z trudniejszymi problemami niż zwykli ludzie. Tutaj miłość jest wielopłaszczyznowa – nie tylko między ludźmi, ale również w stosunku do muzyki.

„Zagrajmy to jeszcze raz”
to historia Raven Williams młodej piosenkarki, która bardzo szybko osiągnęła międzynarodową sławę dzięki swojemu talentowi, determinacji i poświęceniu. Jednak pod przykrywką szczęśliwej gwiazdy muzyki kryje się zraniona, bezbronna kobieta. 5 lat temu została porzucona przez przystojnego, znanego piosenkarza Brandona Carstairsa. To wydarzenie wyryło w jej sercu kolejną rysę. Jednak Brandon znowu pojawia się w jej życiu i prosi by napisała wspólnie z nim muzykę do hollywoodzkiego musicalu. Propozycja nie do odrzucenia okazuje się prowadzić do odnowienia uczuć dwojga ludzi. Z czasem okazuje się, że Brandon nigdy nie przestał myśleć o Raven. Jednak jej serce już od dawna jest otoczone wielkim murem i to nie Brandon jest tym, który zawinił… Bohaterowie będą musieli zmierzyć się z ponurymi duchami przeszłości. Czy parze piosenkarzy uda się odnowić straconą więź? Czy jest możliwe, by dwójka znanych muzyków stworzyła zgrany związek? I jak poradzi sobie Raven ze swoją przeszłością?

„Echo przeszłości”
to opowiadanie, w którym główną rolę odgrywa Vanessa Sexton, pianistka, która gra od 16 roku życia. Jednak jej życie nigdy nie było usłane różami. Mimo że osiągnęła wiele, to jej życie zawsze było podporządkowane wymaganiom despotycznego ojca, który poprzez dziecko realizował swoje marzenia i plany. Gdy jej ojciec umiera, Vanessa ma po raz pierwszy okazję do tego, by spotkać się z matką. Spotyka również swoją byłą miłość, a obecnie cenionego lekarza – Brady’ego Tuckera, który zostawił ją w dniu balu maturalnego. Historia Vanessy jest o tyle ciekawa, że biedna kobieta musi zmagać się z wieloma nieprzyjemnymi wydarzeniami z przeszłości. Podróż, którą odbywa do rodzinnego miasteczka, ma być podróżą podczas której uporządkuje swoją przeszłość, tak by już nigdy więcej nie miała wpływu na przyszłość. Jednak to zadanie będzie najtrudniejszym z jakim będzie musiała się kiedykolwiek zmierzyć. Czy uda jej się odnaleźć wspólny język z matką i przystojnym Brady’m? Czy pogodzi się z demonami przeszłości?

Tytuł sugeruje nam, że uczucia mogą być wygrywane w wielu miejscach na pięciolinii. Wiadomo, że każda nuta brzmi inaczej, a umieszczona w innym miejscu powoduje powstanie nowego dźwięku. Tak samo jest z uczuciami i emocjami, które odgrywają w obu tych opowiadaniach pierwszorzędną rolę.

Bardzo miło wspominam czytanie tej książki. Nora Roberts jak zwykle stanęła na wysokości zadania prezentując swoim fanom kolejny, bardzie wciągający romans. Polecam zdecydowanie wszystkim fankom pisarki, ale również osobom, które poszukują ciekawej książki na długie i zimne jesienne wieczory.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję :

Wydawnictwo Harlequin/Mira