Archiwa tagu: Czytam Fantastykę

#477. „Pokój” – Gene Wolfe

„Pokój”


Tytuł: „Pokój”
Autor: Gene Wolfe
Wydawnictwo: MAG
Liczba stron: 240
Data wydania: 2014
ISBN: 978-83-7480-415-8
Ocena: 7/10
Data przeczytania: 16 marca 2014

Gene Wolfe, jest czołowym pisarzem Amerykańskim, urodzonym 7 maja 1931 roku i zamieszkałym w Nowym Jorku. Najbardziej znany za serie książek „Księga Nowego Słońca” („The Book of the New Sun”) i „Księga Długiego Słońca” („The Book of the Long Sun”). Książka „Pokój” jest pierwszą pełnowymiarową powieścią, uznaną za dowód geniuszu autora, wielokrotnie nagradzanego w kategoriach literatura fantastyczna i science-fiction, takimi nagrodami jak Nebula, Hugo i World Fantasy.
„Pokój” jest pierwszą powieścią autora, którą miałam okazję czytać i którą uświetnia posłowie autorstwa Neila Gaimana. Książka została wydana w niezwykłej serii łączącej powieści nadzwyczajne, unikatowe, poruszające, o przepięknych okładkach – „Uczta Wyobraźni”.

Alden Dennis Weer, człowiek zagadka, żyjący „w czasach, kiedy (…) wszyscy pozostali są martwi”. Podstarzały wiekiem mężczyzna mieszka w małym miasteczku na Środkowym Zachodzie Stanów Zjednoczonych. Główny bohater, jednocześnie narrator, prowadzi czytelnika po wspomnieniach z jego dzieciństwa, dorastania, młodych lat dorosłości, wieku średniego i czasów obecnych, kiedy jest już sędziwym człowiekiem. W tym samym czasie, okazuje się, jaką moc ma jego wyobraźnia – panująca nad czasem, rzeczywistością, a nawet śmiercią.

„(…) wspomnienia z dzieciństwa mogą działać na nas tak mocno jedynie dlatego, że jako najbardziej oddalone ze wszystkiego, co posiadamy, są najgorzej zapamiętane i przez to najmniej opierają się procesowi, podczas którego nadajemy im postać coraz bliższą ideałowi (…)”

Autor przeskakuje z wydarzeń teraźniejszych, do młodości głównego bohatera, wszystko opisane jest w bardzo oniryczny, dokładny i niezwykle literacki sposób. Nie brak także retrospekcji do przyszłości. Weer jawi się jako rozgoryczony starzec, który często ulega dygresjom. Nie można mu niestety w pełni zaufać, gdyż jego relacje są bardzo subiektywne i dotyczą tylko tych elementów z jego życia, które chce zaprezentować. Często pomija jakieś fakty i zataja niektóre wydarzenia, nie bez powodu. Najważniejsze z pytań, które pojawiają się podczas lektury książki: czym jest dom Weera i jego tajemnicze pokoje?

Szczerze powiedziawszy, książka nie wciągnęła mnie od pierwszych stron. Początek był dość trudny, zdania są wielokrotnie złożone, często bardzo długie, a akcji brakowało dynamiki i ciężko było się rozeznać, co jest czym, ale z kolejnymi rozdziałami robiło się coraz ciekawiej. To chyba jest cecha wszystkich świetnych, wielkich powieści na miarę klasyki literatury. Przyznam, że ciężko jest mi zrozumieć tę książkę do końca. Jest ona bardzo złożona, narracja prowadzona jest z różnych perspektyw głównego bohatera, wiele faktów bazuje na symbolice, która nie jest wyrażona wprost, a wymaga od czytelnika pełnego skupienia i zaczytania w historiach, by potem móc wszystko połączyć w całość. Dlatego też postanowiłam poszukać informacji, które pomogłyby mi w analizie historii Aldena Dennisa Weera. Okazuje się, że istnieje kilka interpretacji postaci Weera. Jedna z nich mówi, że Weer nie żyje, a jego poszatkowane wspomnienia, to wspominki jego ducha. Druga prezentuje głównego bohatera, jako mężczyznę w wieku średnim, który przeżywa załamanie nerwowe, przez co fantazjuje na temat swojej starości.

Jak pisze Gaiman: „Jeśli czytacie książkę Gene’a Wolfe’a, zaufajcie autorowi i ani przez chwilę nie ufajcie autorowi. On wiele od was oczekuje, a jeśli poświęcicie mu czas i uwagę, ta inwestycja się wam opłaci, ale oczekuje od was ciężkiej pracy. Gene Wolfe zdefiniował kiedyś „dobrą literaturę” jako coś, co wykształcony czytelnik może przeczytać z przyjemnością, a z jeszcze większą przyjemnością przeczytać ponownie”.

Ponieważ książka Gene Wolfe jest powieścią na tyle złożoną i skomplikowaną, że ciężko było mi się podjąć jej recenzowania. Uważam, że osoby, które lubią powieści utrzymane w konwencji fantastycznej, nieco onirycznej, z językiem bardzo starannym i przemyślanym, powinny W tej książce nic nie jest dosłowne, co czyni ją jeszcze bardziej intrygującą i podatną na różnorakie analizy i interpretacje. Myślę, że warto zaryzykować i poznać twórczość Gene Wolfe.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję :

Wydawnictwo MAG

Książka przeczytana w ramach wyzwania Czytam Fantastykę oraz w ramach wyzwania Czytam literaturę amerykańską

#456. „Mechaniczny Anioł” – Cassandra Clare

„Mechaniczny Anioł”


Tytuł: „Mechaniczny Anioł”
Seria: Diabelskie maszyny #1
Autor: Cassandra Clare
Wydawnictwo: MAG
Liczba stron: 460
Data wydania: 2013 (III)
ISBN: 978-83-7480-403-5
Ocena: 10/10
Data przeczytania: 27 stycznia 2014

Cassandry Clare chyba nie muszę już nikomu przedstawiać – znana autorka kasowej serii dla młodzieży i dorosłych „Dary Anioła” ma na swoim koncie także trylogię rozgrywającą się w tym samym świecie – „Diabelskie maszyny”. Sięgając po „Mechanicznego Anioła” nie miałam wątpliwości, że i ta książka mnie wciągnie. Zastanawiałam się tylko, czy historia będzie na tyle różna, żeby mnie całkowicie pochłonąć, zaintrygować i zaciekawić do samego końca – akcja bowiem dzieje się w tych samych realiach, co seria „Dary Anioła” tylko w innym czasie.
No cóż… chyba osoby, które czytały już tę i inne książki z serii „Diabelskie maszyny” nie zdziwią się jeśli powiem, że książka zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie, wciągnęła na długie godziny (najczęściej nocne), a co więcej… spodobała mi się nawet bardziej niż pierwsza część „Darów Anioła” – „Miasto Kości”.

Tym razem Cassandra Clare zabiera swoich czytelników do Londynu za czasów ery wiktoriańskiej, do roku 1878, urozmaicając miasto elementami historycznymi tamtych czasów zmieszanymi z elementami nowoczesnymi (autorka nawet posiliła się o wstawienie krótkiej notki dotyczącej realiów Tessy oraz poezji, która w książce się pojawia przed każdym rozdziałem). Główną bohaterką jest 16-to letnia Tessa Gray, która jako mieszkanka Nowego Jorku na zaproszenie brata Nathaniela zjawia się w Londynie… i zaczynają dziać się rzeczy o jakich nawet jej się nie śniło.

Już pierwsze chwile w Londynie decydują o tym, że Tessa nie jest przekonana do tego ponurego i chłodnego miejsca. Później jest już tylko coraz gorzej. Okazuje się, że została porwana przez Mroczne Siostry, panią Black i panią Dark, które uwięziły ją i pod pretekstem ochrony brata zmuszały ją do przemian. Okazuje się bowiem, że dziewczyna ma magiczne zdolności – może przybierać postać różnych osób, wystarczy, ze dotknie rzeczy, która do nich należała. W jakim celu Mroczne Siostry starają się rozwinąć zdolności nastolatki?

Na szczęście w porę przed pewnym niezbyt optymistycznym wydarzeniem Tess zostaje uratowana i uwolniona z twierdzy Mrocznych Sióstr i tak poznaje nowych przyjaciół oferujących jej pomoc w odnalezieniu brata i schronienie w Instytucie Nocnych Łowców. Razem z Charlotte Branwell z jej mężem Henrym, Jessamine Lovelace, Jamesem Carstairsem i oczywiście Williamem Herondale’em, swoim wybawcą, będzie starała dowiedzieć się kim naprawdę jest. Jednak czas pokaże, że nowa sytuacja w życiu Tess wcale nie będzie należała do łatwych. Nastolatka poznaje nowy, fascynujący, ale bardzo niebezpieczny świat, równoległy do tego, który znała dotychczas, w którym roi się od magicznych postaci, dobrych i złych, a porządku pilnują Nocni Łowcy, potomkowie Anioła Razjela, pół ludzie, pół anioły, Nefili. Dziewczyna stanie między młotem a kowadłem – będzie musiała dokonać wyboru: miłość czy pomoc w ocaleniu świata?

A słowo Pandemonium ponownie jest kluczowym elementem układanki – jest to pewien klub kierowany przez tajemniczego Mistrza, który nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swój cel. Zapewne ciekawi jesteście też czym jest tytułowy „Mechaniczny Anioł” – jest to pamiątka po zmarłej matce Tess. Czy drzemie w nim jakaś siła? Jakie tajemnice są z nim związane? Tego musicie dowiedzieć się już sami!

Niezaprzeczalnym faktem jest, że Cassandra Clare świertnie potrafi kreować klimat i tło powieści. Jej barwne, szczegółowe opisy pozwalają na podróż do świata książki. Kreacja bohaterów też jest na wysokim poziomie (nie wspomnę już o całym wachlarzu magicznych postaci, które wprowadza autorka), a że główni bohaterowie ujawniają pewne irytujące cechy, to chyba normalne, jeśli brać pod uwagę, że są nastolatkami. Pisarka tak prowadzi narrację, że na każdym kroku pojawiają się nowe tajemnice i zagadki, co prowokuje do dalszego czytania książki. Nie można narzekać na brak akcji, czy napięcia, a zakończenie zmusza do sięgnięcia po kolejny tom.

Z pewnością niektórzy z Was, zwłaszcza ci, którzy mają za sobą lekturę „Darów Anioła” zastanawiają się, czy „Diabelskie maszyny” nie są zbyt podobne do tamtej serii. Otóż nic bardziej mylnego. Oprócz schematu bohaterów, który jest podobny, kilku pojawiających się tych samych nazwisk czy miejsca rozgrywania akcji, książka jest kompletnie inna. Bohaterowie nawet nie są do siebie podobni jeśli chodzi o charakter i zachowanie. Fabuła jest zupełnie inna, także czeka Was spora dawka emocji.

Podsumowując mogę tylko jeszcze raz serdecznie zaprosić osoby, które nie znają twórczości Cassandry Clare do sięgnięcia po jej książki. Są to magiczne powieści, które pozwalają oderwać się od rzeczywistości na długie godziny. Coś wspaniałego jeśli ktoś szuka rozrywki w literaturze. Na pewno sięgnę po kolejne tomy „Diabelskich maszyn”… w końcu trzeba sobie znaleźć dobry substytut w oczekiwaniu na 6 tom „Darów Anioła” :)

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję :

Wydawnictwo MAG

Recenzja bierze udział w wyzwaniu Czytam Fantastykę. oraz w wyzwaniu Czytam literaturę amerykańską

#453. „Demony wojny” – Adam Przechrzta

„Demony wojny”


Tytuł: „Demony wojny”
Seria/tom: część druga
Autor: Adam Przechrzta
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 400
Data wydania: 2013
ISBN: 978-83-7574-901-4
Ocena: 7/10
Data przeczytania: 20 stycznia 2014

Od czasu do czasu lubię sięgnąć po książkę z gatunku literatura wojenna, czy literatura wojenno-historyczna. Nie mam nic przeciwko powieściom, które oparte na faktach opowiadają historię wymyśloną przez pisarza. Dlatego też postanowiłam zapoznać się z cyklem Adama Przechrzty. „Demony Wojny” to powieść fantastyczna z elementami historycznymi. Jest to pierwsza część drugiego tomu Cyklu Wojennego i kontynuacja „Demonów Leningradu”.

Notka wydawnictwa:
Adam Przechrzta – historyk, doktor nauk humanistycznych, pedagog, autor artykułów na temat historii, sztuk walki nożem i okinawańskiego karate. Interesuje się działaniami służb specjalnych. Jako pisarz zadebiutował w 2006 roku, od tego czasu wydał pięć powieści oraz tom opowiadań. Zwolennik czytania przy jedzeniu. Czytuje wszystko, od podręczników pszczelarstwa, poprzez literaturę głównonurtową i fantastyczną, aż po romanse dla pań. Te ostatnie przeważnie w poczekalni u dentysty. Marzy o świętym spokoju.

Głównego bohatera, Aleksandra Razumowskiego, poznajemy w szpitalu, gdzie przetransportowano go w dwa dni po masakrze w Aleksandrowce, gdzie w śniegu i mrozie, leżał ranny, jako jedyny ocalały czekając już chyba tylko na śmierć. Ale nie była mu ona pisana. Cierpiąc z powodu poważnych odmrożeń i nieuchronnego widma gangreny zaprzyjaźnia się z siostrą oddziałową Warwarą Siemionową, a znajomemu czołgiście bliskiemu śmierci obiecuje, że zaopiekuje się jego 21-letnią córką Eleną. Może niekoniecznie jej ojciec chciał, by wzięła udział w arcytrudnym treningu, ale… w końcu tak jest bezpieczniejsza, prawda?

Uhonorowany tytułem Bohatera Związku Radzieckiego, szybko wraca do zdrowia i do służby. Dowódca GRU – Iliczow nakazuje mu być obserwatorem podczas rekrutacji nowych członków, ale jego zadaniem będzie także odnalezienie córki ważnego agenta, Swietłany Wołkowej. Natomiast z drugiej strony, Genkom (Generalny komisarz) Ławrentij Pawłowicz nakazuje mu odnaleźć sprawców rozbojów, które są rzekomo dziełem pewnego oddziału NKWD. Co Razumowskiemu wygląda nie jak niemiecka prowokacja, a sabotaż NKWD. Czas goni, ludzie są zdezorientowani, pozycja NKWD może zdecydowanie się osłabić, a Stalin się niecierpliwi. Życie Aleksandra Razumowskiego znajdzie się w wielkim niebezpieczeństwie, zegar tyka, a efektów jak nie było tak nie ma…

„Demony wojny” pozytywnie mnie zaskoczyły. Jest to książka, którą czyta się z ciekawością, mimo tego, że opisuje trudny okres w historii, to nie brak w niej humoru. Główny bohater jest bardzo pozytywną postacią, na swojej drodze do celu spotyka zarówno tych dobrych jak i złych, jednakże zawsze udaje mu się wyjść z opresji obronną ręką. Z początku nie ma za dużo krwawych walk, raczej tylko słowne i intelektualne przepychanki, co faktycznie może sprawiać, że główny bohater, jak podaje notka z tyłu książki, jest niczym James Bond, na każdym kroku wykonujący karkołomne misje.

Jakie są atuty Adama Przechrzty? Przede wszystkim to, jak prowadzi akcję – mimo że czasem nie dzieje się wiele, to nie ma tutaj momentów, w które mogłaby się wkraść monotonia czy nuda – nic z tych rzeczy. Całe tło historyczne jest świetnie naszkicowane, co więcej każdy kolejny rozdział to nie tylko dawka emocji, ale także spora dawka historii Rosji.

To, co mi się w samym wydaniu nie podobało, to fakt, że rosyjskie wtrącenia nie zostały przetłumaczone, a że pojawiały się pojedynczo, ale dość często było to dla mnie uciążliwe. Za to zdecydowanym atutem jest końcówka książki, gdzie znajduje się „Posłowie” w którym zostały pewne terminy, które historycznie mogą być czytelnikowi nieznane, wyjaśnione (polskie).

Myślę, że „Demony wojny”, czyli kontynuacja „Demonów Leningradu” to nie była gratka dla osób lubujących książki fantastyczno-wojenno-historyczne. Fabuła powieści jest intrygująca, nie brak zwrotów akcji, a także suspensu. Na kreacją głównych bohaterów też nie ma co narzekać. Jednym słowem – polecam.

Książka przeczytana w ramach Czytam Fantastykę

#425. „Michael Vey. Więzień celi 25” – Richard Paul Evans

„Michael Vey. Więzień celi 25”


Tytuł: „Michael Vey. Więzień celi 25”
Autor: Richard Paul Evans
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 368
Data wydania: 201
ISBN: 978-83-7574-770-6
Ocena: 8/10

Richard Paul Evans to pisarz amerykański, którego powieści niejednokrotnie zdobywały miana bestsellerów. Pisze głównie powieści dla kobiet, ale ma na swoim koncie także powieści młodzieżowe (w tym powyższą). Ceniony jest również za aktywne działanie na rzecz dzieci – założył organizację The Christmas Box Mouse International zajmującą się budowaniem schronisk i pomocą skrzywdzonym dzieciom. Jego książki zostały przetłumaczone na ponad 20 języków.

Po obejrzeniu trailera książki „Michael Vey. Więzień celi 25” miałam wielką ochotę na jej lekturę. Wprawdzie nie czytałam do tej pory żadnej książki tego pisarza, chociaż na półce w domu mam dwie inne jego powieści. Już początek tej książki poruszył moje serce, mimo że zdawałam sobie sprawę z tego, że główny bohater to postać fikcyjna. Ale czyż nie istnieją na świecie dzieci zmagające się z podobnymi problemami? Wykluczenie społeczne, dyskryminacja, osamotnienie, znęcanie się w szkole…

Głównym bohaterem jest kończący 14 lat nastolatek, Michael Vey. Nie należy do elity, ma tylko jednego przyjaciela Ostina, ale jest szczęśliwy dzięki swojej kochającej mamie. Michael cierpi na chorobę Tourette’a, która objawia się u niego poprzez częste mruganie oczami, chrząknięcia, czy przełykanie śliny podczas stresujących sytuacji. Jednak posiada też pewną zdolność… posiada elektryczną moc, która przysparza mu kłopotów, jednocześnie będąc jego chlubą i największym sekretem. Gdy po raz kolejny jest torturowany przez starszych chłopaków ze szkoły, a nawoływania najładniejszej z czirliderek, by przestali nie skutkują, nie wytrzymuje i korzystając ze swej mocy, razi prądem oprawców dając im nauczkę. Z czasem okazuje się, że owa czirliderka, Taylor Ridley, również posiada niespotykaną moc. Nie są jedynymi nastolatkami z elektrycznymi zdolnościami. Z tego też powodu pewna potężna organizacja jest zainteresowana tą dwójką. Ich życie znajdzie się w ogromnym niebezpieczeństwie…

Nie sądzę, by kreacja głównego bohatera miała na celu wzbudzenie empatii dla osób chorujących na chorobę Tourette’a (sam pisarz i jego syn na nią cierpią), ale ma na celu pokazanie, że nawet osoby z pewną widoczną i znaczną dysfunkcją mają prawo do tego, by być traktowane na równi ze zdrowymi osobami, mają równe prawo do nauki, szczęścia, miłości, pracy – a w przypadku Michaela, mogą być bohaterami o niespotykanej mocy. Głównymi problemami jakie autor porusza w swojej książce jest dążenie do władzy za wszelką cenę, osiąganie swoich celów, dosłownie, po trupach oraz pieniądze stanowiące siłę napędową „tych złych”. Pisarz zwraca uwagę na to jak silną wartością jest miłość i przyjaźń oraz pokazuje, że odwaga wymaga czasami wielu poświęceń.

Mocną stroną powieści Evansa z pewnością jest pomysłowa fabuła, szybkie tempo akcji i suspens. Ciekawie skonstruowani są główni bohaterowie, ich moce są naprawdę niespotykane. Akcja książki jest wartka, sama powieść napisana jest prostym językiem, ponieważ skierowana jest głównie do młodzieży, jednak dorośli też na pewno uznają ją za wartościową lekturę.

„Michael Vey. Więzień celi 25” z pewnością przypadnie do gustu wszystkim miłośnikom fantastyki młodzieżowej. Odwieczna walka dobra ze złem, główna postać przeobrażająca się z ofiary w bohatera, wciągająca fabuła i zaskakujące zwroty akcji – jeśli tego szukacie w książkach, to polecam tę powieść. Gwarantuję, że będziecie nią pozytywnie zaskoczeni.

Książka przeczytana w ramach Czytam Fantastykę oraz wyzwania Z Literą W Tle

#423. „Miasto zagubionych dusz” – Cassandra Clare

„Miasto zagubionych dusz”


Tytuł: „Miasto zagubionych dusz”
Seria: Dary Anioła #5
Autor: Cassandra Clare
Wydawnictwo: MAG
Liczba stron: 560
Data wydania: 2013 (III)
ISBN: 978-83-7480-391-5
Ocena: 10/10

Poznajcie Cassandrę Clare, właściwie Judith A.Rumelt, 40-to letnią pisarkę, która zanim na stałe zamieszkała w Ameryce zwiedziła pół świata! Być może to właśnie te podróże miały tak wielki wpływ na to, jak ukształtowało się jej późniejsze życie i kariera pisarska, tego nie wiem. Wiem za to, że jej seria „Dary Anioła” jest niezwykła, a każdy kolejny tom czyta się z rosnącym napięciem. Seria ta, składa się z 6 tomów książek dla młodzieży i dorosłych zatytułowanych kolejno: „Miasto kości”, „Miasto popiołów”, „Miasto szkła” oraz napisanych w późniejszym okresie „Miasto upadłych aniołów”, „Miasto zagubionych dusz” oraz „Miasto rajskiego ognia” (data premiery: 27 maja 2014). Kolejnym cyklem jej autorstwa jest „Trylogia Diabelskie Maszyny”.

Simon bezskutecznie stara się wrócić do domu, gdy dowiaduje się od Clary, że ta nigdzie nie może znaleźć Jace’a. Okazuje się, że zniknął on razem z Sebastianem, demonicznym bratem Clary. Gdy Clave staje się bezsilne w poszukiwaniu Jace’a i jest bliskie od zakończenia poszukiwań, co więcej jego członkowie nie cofną się przed niczym – chcą uniemożliwić działanie Sebastianowi, nawet jeśli zginie wtedy niewinny Nocny Łowca. Dlatego też Clary postanawia na własną rękę odszukać swojego ukochanego. Na szczęście nie będzie sama – będą jej towarzyszyć wierni przyjaciele. Sytuacja okazuje się być bardzo skomplikowana – cokolwiek przydarzy się Sebastianowi, stanie się także Jace’owi. Jak więc ocalić Jace’a od Sebastiana? Czy jest to możliwe? Czy miłość Jace’a do Clary przetrwa? Jak potoczą się losy głównych bohaterów tej powieści?

W tym tomie głównym bohaterem staje się Sebastian. Sebastian nie należał do moich ulubionych bohaterów, jako że był kreowany na tego złego, tak bardzo podobnego do swojego ojca, okrutnego Valentine’a. Teraz okazuje się, że ma drugie oblicze – jest łagodny, opiekuńczy, potrafi kochać i potrzebuje bliskości drugiej osoby. Bardzo podoba mi się pomysł Clare, by w każdym tomie skupiać swoją uwagę na innym bohaterze i rozwijać jego osobowość, charakter. Dzięki temu czytelnik sam może wybrać swoją ulubioną postać.

Mimo że zaczęłam lekturę piątego tomu niemalże po tym jak skończyłam czytać i recenzować tom czwarty, to muszę przyznać, że sam początek „Miasta zagubionych dusz” był troszkę nużący – kontemplacja nieobecności Jace’a, połączona z analizą jego zachowań. Ale nie ma co narzekać, bo faktem jest, że piąta część serii „Dary Anioła” była o tyle ciekawa, że autorka posiliła się o więcej wnikliwych opisów (czy to uczuć, czy sytuacji) zmniejszając niewnoszące do fabuły nic ciekawego konwersacje. Więc jeśli obawiacie się, że ta ponad 500 stronicowa książka będzie miała w sobie nudne momenty, to gwarantuję, że wraz z tym jak wdrążycie się w lekturę książki, nie będziecie chcieli jej przestać czytać!

Co podoba mi się u Cassandry Clare, to przede wszystkim pomysł na fabułę, zaskakującą intrygę, opisy walk i burzy emocji głównych bohaterów oraz kreacja samych postaci, która jest bardzo szczegółowa i naprawdę ciekawa. Jej bohaterowie są niemalże żywymi postaciami, o wielu bardzo realistycznych cechach. Jednocześnie są na tyle różnorodni i inni od siebie samych, że nie ma momentu, w którym jakaś postać mogłaby się znudzić. Z każdą kolejną stroną autorka pozwala odkryć na nowo danego bohatera. To niezwykłe, w jak prostych słowach pisarka ujmuje tak magiczne wydarzenia i zjawiska. Czytając jej książki mam wrażenie, że przenoszę się do innego, równolegle istniejącego świata, który tylko czeka na to, bym wreszcie go znalazła. Jest to coś pięknego.

W tej części, podobnie jak w poprzednich, nie ma jednego głównego wątku, a wiele pomniejszych składających się na bardzo ciekawą, zaskakującą i trzymającą w napięciu fabułę. Na okładce napisane jest: „Miłość. Krew. Zdrada. Zemsta.” – to krótkie, ale treściwe podsumowanie, tego co czeka Was w książce jako motyw przewodni, dodałabym może jeszcze słowo „walka”. A odnośnie okładki – według mnie jest śliczna i cieszę się, że Wydawnictwo się na nią zdecydowało. Naprawdę robi magiczne wrażenie na potencjalnym czytelniku.

Po raz kolejny Cassandra Clare pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie wiem jak ta kobieta to robi, ale zazdroszczę jej pomysłowości, talentu i tak lekkiego pióra. Książki z serii „Dary Anioła” są naprawdę świetnie napisane, tłumaczce też należą się brawa. Niestety, miłośnicy serii muszą jeszcze wytrzymać kilka długich miesięcy, zanim ostatnia część cyklu trafi do sprzedaży. Cóż nam więc pozostaje innego jak uzbroić się w cierpliwość i czekać? :) Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do lektury wszystkich tomów tej serii!

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję :

Wydawnictwo MAG

Recenzja bierze udział w wyzwaniu: Czytam Fantastykę.

#421. „Na zawsze martwy” – Charlaine Harris

„Na zawsze martwy”


Tytuł: „Na zawsze martwy”
Seria: Sookie Stackhouse
Autor: Charlaine Harris
Wydawnictwo: MAG
Liczba stron: 480
Data wydania: 2013
ISBN: 978-83-7480-382-3
Ocena: 8/10
Data przeczytania: 22 listopada 2013

Cykl o Sookie Stackhouse cieszy się ogromną popularnością nie tylko w Ameryce, ale i na całym świecie. Blondynka obdarzona niezwykłą mocą i umawiająca się z wampirami zyskała sympatię wielu czytelników, a za sprawą serialu emitowanego na kanale HBO (Czysta Krew, True Blood) stała się rozpoznawalną postacią.
Autorką tej liczącej sobie 13 tomów serii jest Charlaine Harris pochodząca z Missisipi, mająca na swoim koncie cztery różne serie książek (cykl: Aurora Teagarden, Lily Bard, Sookie Stackhouse (The Southern Vampire Mysteries) i Harper Connelly) oraz kilka osobnych projektów. Jest pierwszą pisarką, której równocześnie aż siedem książek znalazło się na liście bestsellerów gazety New York Times.

W poprzednim tomie Sookie, by uratować umierającego już Sama Merlotte’a, śmiertelnie zaatakowanego przez swoją dziewczynę Jannalynn, użyła potężnego, magicznego przedmiotu ze świata wróżek, który pozostawiła jej babcia – cluviel dor. Sam powoli dochodzi do siebie, ale Eric Northman, wampirzy mąż Sookie nie bardzo może zrozumieć dlaczego wykorzystała moc cluviel dor na rzecz Sama, a nie by pomóc mu w interesach. Po ostatnich wydarzeniach wampir zachowuje dziwną rezerwę i unika Sookie. Tymczasem Arlene Fowler, była przyjaciółka Sookie, jednocześnie wielka zdrajczyni, zostaje wypuszczona z więzienia za sprawą pewnych potężnych i wpływowych ludzi, jednak nie za darmo. Arlene próbuje odnowić swoje relacje z Sookie i na nowo zatrudnić się w barze u Merlotte’a, którego współwłaścicielką jest obecnie Sookie. Sytuacja staje się naprawdę nieprzyjemna, gdy wczesnym rankiem Sam z Sookie znajdują w kontenerze na śmieci nieopodal baru ciało uduszonej osoby. Natychmiastowo główną podejrzaną staje się Sookie i mimo niewielkich dowodów ląduje w areszcie…

Życie kelnerki-telepatki z Bon Temps ponownie wywróci się do góry nogami. Eric stanie między młotem, a kowadłem i będzie musiał dokonać ciężkich wyborów, które wyraźnie odcisną piętno na Sookie. Wraz ze zniknięciem Erica, innym wampir zostanie szeryfem – kto nim będzie? Ojciec jej przyjaciółki-czarownicy Amelii, Copley Carmichael w niecnych celach odda swą duszę diabłu. A sama Sookie po raz kolejny znajdzie się w ogromnym niebezpieczeństwie – za to będzie miała okazję docenić wielką wartość przyjaźni i rodzinnych więzi.

Trzynasty tom opowiadający przygody Sookie Stackhouse dorównuje pomysłowością, wciągającą intrygą, napięciem i zaskakującymi zwrotami akcji poprzednim częściom. Kreacja bohaterów niewiele się zmienia, autorka jedynie zagłębia się w ich psychikę i emocje. Pojawia się także bardzo wciągający wątek kryminalny, prywatne i bardzo niebezpieczne śledztwo przyjaciół Sookie oraz liczne ślepe zaułki. Zakończenie jednak wyobrażałam sobie inaczej, ale to już każdy ma własny pomysł, prawda?

Powiem szczerze, że proponując lekturę tej książki znajomemu przeżyłam niemały szok – w serialu nie ma połowy postaci z książki oraz większości naprawdę znaczących wątków… Po obejrzeniu 3 odcinków serialu nie jestem wcale do niego przekonana (tak samo nie przekonuje mnie gra aktorska). Jednak książki to jest zupełnie inna wizja, a co za tym idzie – najczęściej lepsza.

Niestety, „Na zawsze martwy” to jednocześnie 13 i już ostatni tom z serii książek o Sookie Stackhouse. Niezmiernie przykro jest mi pożegnać tę często wpadającą w tarapaty telepatkę, która z każdym kolejnym tomem serii ewoluowała i nabierała życiowych mądrości. Przyznam, że bardzo zżyłam się z wyjątkowymi mieszkańcami miasteczka Bon Temps. Jeśli nie znacie tej serii to serdecznie ją polecam wszystkim miłośnikom książek fantasy, którzy lubią mnogość i różnorodność magicznych postaci, ale także realność w postaci zwykłych, ludzkich bohaterów ze zwykłymi, codziennymi problemami. Osoby, które serię znają i wytrwały w jej lekturze, chyba nie potrzebują mojej zachęty :)

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję :

Wydawnictwo MAG

Recenzja bierze udział w wyzwaniu: Czytam Fantastykę.
Książka przeczytana w ramach Kryminalnego Wyzwania

#416. „Miasto Upadłych Aniołów” – Cassandra Clare

„Miasto Upadłych Aniołów”


Tytuł: „Miasto Upadłych Aniołów”
Seria: Dary Anioła #4
Autor: Cassandra Clare
Wydawnictwo: MAG
Liczba stron: 448
Data wydania: 2013 (III)
ISBN: 978-83-7480-390-8
Ocena: 9/10

Od wydania trzeciej części cyklu minęły dwa lata. Ponieważ autorka posiliła się o wyjaśnienie najważniejszych motywów przewodnich powieści i doprowadzenie licznych nierozwiązanych wątków do końca, pewnie większość osób mimo zżycia się z bohaterami, nie spodziewała się od Clare niespodzianki w postaci zapowiedzi kolejnych części tej serii. Wielu z czytelników zastanawiało się jak wyglądać będzie tom czwarty. Czy był pisany pod natchnieniem płynącym prosto z serca? Czy może jest tylko narzuconym przez wydawcę przedłużeniem cyklu? Ja też się zastanawiałam, ale tylko chwilkę, dosłownie parę stron, ponieważ z każdym kolejnym rozdziałem akcja książki niesamowicie mnie wciągała. I mimo że nie uważam, by ten tom był najlepszym z serii, dorównuje poziomem swoim poprzednikom.

Cassandra Clare, właściwie Judith A.Rumelt, to 40-to letnia pisarka, urodzona w Iranie, lecz wychowująca się kolejno w wielkich miastach Europy, a od szkoły średniej mieszkająca już na stałe w Ameryce. Sławę zyskała dzięki serii książek dla młodzieży i dorosłych zatytułowanej „Dary Anioła”. Seria składa się z: „Miasta kości”, „Miasta popiołów”, „Miasta szkła”, „Miasta upadłych aniołów”, „Miasta zagubionych dusz” oraz „Miasta rajskiego ognia” (27 maja 2014 roku będzie miała premiera szóstej części cyklu). Jej kolejnym cyklem jest „Trylogia Diabelskie Maszyny”.

Ponieważ w tej części dużo jest Simona, zacznę od niego – stale starający się pogodzić ze swoją naturą wampira zacznie czerpać korzyści jakie ona daje w przypadku zagrożenia życia. Stanie się bardzo popularny wśród Dzieci Nocy, jednak najgorsze w tym wszystkim będzie to, że jego matka nie zaakceptuje jego przemiany. Jace poprzez sny w których na różne sposoby morduje Clary, będzie starał się jej unikać nie potrafiąc się odnaleźć w jej towarzystwie. Nie spodziewa się jednak, że te sny są efektem ubocznym przywrócenia go do życia przez anioła Razjela. Tymczasem Clary, po wykańczającej walce z kolejnym demonem, będzie leczyła rany, jednocześnie rzuci szkołę, by móc przejść szkolenie dla Nocnych Łowców. Świat, który od zawsze ukrywała przed nią matka, stanie dla niej otworem.

Głównym problemem przez jakim stanie Clave oraz Nocni Łowcy będzie niespodziewana i bardzo niebezpieczna sytuacja – ktoś potajemnie morduje Nocnych Łowców. W międzyczasie Clary udaje się z Jace’em do Cichych Braci, którzy mogą mu pomóc. Niestety w nocy, za pomocą mrocznych run, zostaje on podstępnie opętany przez Lilith, która zmusza go do porwania Clary. Od tej pory sytuacja nabiera szaleńczego tempa. Również Simon znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie. Czy przyjaciołom uda się przetrwać trudne chwile? Czy będą mogli jeszcze liczyć na kogoś z zewnątrz?

Najmocniejszymi punktami tej powieści, oprócz niezwykle wciągającej i przemyślanej, świetnie skonstruowanej fabuły jest wnikliwa kreacja bohaterów. W tej części podobała mi się niezwykła odwaga Simona, współczułam mu z powodu braku akceptacji u matki natomiast ciężko mi było darzyć go szacunkiem po tym jak umawiał się z dwiema dziewczynami za ich plecami: Nocną Łowczynią Isabelle i likantropką Maią. Alec i Magnus, których zdążyłam bardzo polubić wyruszą w niezwykłą podróż dookoła świata, a matka Clary, Jocelyn, wyjdzie za Luka. Natomiast Jace pokaże jak bardzo potrafi być kochający i opiekuńczy. Żeby nie było zbyt sielankowo ich uczucie ponownie będzie wystawione na próbę. Czy i tym razem przetrwa?

„Miasto Upadłych Aniołów” jest bardzo dobrą kontynuacją trzech poprzednich tomów. Mimo że nie ma tu tak wielu opisów walk, jak miało to miejsce w poprzednich tomach, fabuła jest równie wciągająca, nie brakuje tajemnic, mrocznych intryg, niebezpieczeństwa i niespodziewanych zwrotów akcji. Przyznam, że zakończenie jakie zaserwowała autorka, natychmiastowo zmusiło mnie do sięgnięcia po kolejny tom serii – tak bardzo autorka mnie zaskoczyła. Książka jest w dalszym ciągu pisana takim samym lekkim stylem, ale barwnym, obrazowym i obfitującym w liczne epitety, porównania czy metafory, zupełnie jak poprzednie części. Nie ma się odczucia, jakby książka pisana była na zamówienie. Na potwierdzenie mojej tezy mogę tylko przytoczyć fakt iż miłośnicy twórczości Cassandry Clare z wielką niecierpliwością wyczekują kolejnego tomu tej serii, ponieważ jest ona tak absorbująca.

Myślę, że osoby, które rozpoczęły przygodę z twórczością Cassandry Clare oraz z cyklem „Dary Anioła” same zdecydują się na sięgnięcie po kolejne tomy tej serii, bez moich zbędnych zachęceń. „Dary Anioła” to książki, które nie pozwalają tak szybko oderwać się od lektury, wciągają na długie godziny i zapraszają do magicznego świata, który istnieje równolegle do tego zwyczajnego. Jeśli natomiast nie mieliście jeszcze okazji czytać żadnej z książek Cassandry Clare – to serdecznie Was do tego zachęcam. Mimo że jest to literatura młodzieżowa, także dorośli docenią pomysłowość autorki na fabułę, bohaterów i tajemnice, które będą musieli odkryć. A przede wszystkim nie zabraknie niebezpieczeństw, czających się na każdym kroku i przyspieszających bicie serca… Serdecznie polecam!

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję :

Wydawnictwo MAG

Recenzja bierze udział w wyzwaniu: Czytam Fantastykę.

#411. „Panowie Salem” – Rob Zombie, B.K. Evenson

„Panowie Salem”


Tytuł: „Panowie Salem”
Autor: Rob Zombie, B.K. Evenson
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 320
Data wydania: 2013
ISBN: 978-83-7785-242-2
Ocena: 6/10
Data przeczytania: 27 października 2013

Gdy tylko usłyszałam o książce Roba Zombie i Briana K. Evensona – „Panowie Salem” – wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała ją przeczytać. Czytając różne recenzje na blogach zaczęłam przekonywać się, że książka ta będzie idealną lekturą dla mnie. Być może dlatego miałam zbyt wysokie oczekiwania, kiedy sięgałam po ten horror.

Rob Zombie jest znanym muzykiem metalowym, założycielem i członkiem zespołu White Zombie, ma na swoim koncie także kilka wyreżyserowanych filmów (głównie horrory), a jego praca zawsze była w jakiś sposób odzwierciedleniem mrocznej strony ludzkości. Nic więc dziwnego, że we współpracy z Brianem K. Evensonem, laureatem nagrody International Horror Guide Award i autorem dwunastu publikacji, napisali horror, który miał zadowolić miłośników gatunku. Jednak czy im się to udało?

Powieść bazuje na historii z roku 1692, kiedy to 16 września miał miejsce proces czarownic w miasteczku Salem w stanie Massachusetts. Wtedy to wiedźma Margaret opętana przez diabła była o krok od umożliwienia szatanowi władzy na ziemi. Złapana na gorącym uczynku podczas oddawania czci szatanowi Margaret, zarzekła się, że dopadnie potomków jej oprawców, którzy doprowadzili ją i jej siostry przed sąd oraz uniemożliwili jej dalsze służenie mrocznemu panu. Ale przynajmniej wtedy miasteczko Salem mogło odetchnąć i uspokoić się.

Po wielu latach od procesu czarownic, miasteczko Salem w dalszym ciągu żyje wydarzeniami z przeszłości. Główna bohaterka powieści, Heidi Hawthorne pracuje w rozgłośni radiowej, mieszka sama z psem i stara się poukładać swoje życie. Pewnego wieczoru dostaje tajemnicze pudełko z dziwnym znakiem wyrytym na wierzchu i tajemniczą płytą Panów. Następnego dnia Heidi puszcza w radio piosenkę z płyty Panów i od tej pory mają miejsce naprawdę niepokojące i szokujące wydarzenia. Niczego nieświadoma kobieta nie spodziewa się, że obudziła potężne i żadne zemsty demony, które zapolują na mieszkańców miasteczka. Ale to dopiero początek przerażającej historii jaka ma się rozegrać w Salem. Czy jest już za późno, by ocalić ludzkość?

Zombie wraz z Evensonem postanowili stworzyć kilka postaci pierwszoplanowych, ale nie pominęli także znaczących postaci drugoplanowych, które odegrają ważną rolę dla całości tej książki. Heidi nie miała łatwego życia, a jej uzależnienie od alkoholu i narkotyków znowu zostanie wystawione na próbę. Oprócz Heidi, w wielkim niebezpieczeństwie znajduje się także córka sędziego czarownic, Maisie Mather, a także wiele innych kobiet. Dlaczego? Czy uda się zatrzymać to pędzące, niszczycielskie koło śmierci i nieszczęścia?

Autorzy pokusili się o dość szczegółowy opis miasteczka, które pod względem wyglądu, wcale nie różniło się od wielu innych miasteczek Ameryki. Miało tylko swoją mroczną historię, która okazałą się być niezłą atrakcją turystyczną. Autorzy powoli budują napięcie, by z czasem wprowadzić czytelnika w niemal oniryczną rzeczywistość, niczym sen na jawie, czego doświadczają bohaterowie. Jeśli zaś chodzi o aspekty mające budzić w czytelniku przerażenie czy odrazę, to mimo że leje się tu i tam krew, niektóre wypowiedzi są bardzo wulgarne i bluźniercze, ale nie jest wcale tak strasznie, jak można by się było spodziewać po okładce i opisie z tyłu książki. Ciężko mi powiedzieć coś więcej o tej książce, ponieważ jestem zawiedziona.

Jeśli widzieliście jakikolwiek film wyreżyserowany przez Roba Zombie (dajmy na to „Dom tysiąca trupów”) i czuliście niedosyt w sferze „horror”, to tak samo będzie w przypadku tej książki. Chyba postać Roba Zombie jest po prostu straszniejsza niż wszystkie jego produkcje. A szkoda.

Należę do osób u których oglądanie lub lektura horroru ma podnosić ciśnienie, doprowadzać do palpitacji serca, przerażać, a czasami i obrzydzać. Niestety, „Panowie Salem” nie są dobrym przedstawicielem gatunku, chociaż jest to książka dobrze napisana i z ciekawą fabułą, która jednak nie jest dopracowana w szczegółach. Porównując książkę do jej ekranizacji filmowej muszę jednak powiedzieć, że ponownie – książka okazała się być lepsza od ekranizacji.

Książka przeczytana w ramach wyzwania Z Literą W Tle
Recenzja bierze udział w wyzwaniu: Czytam Fantastykę.

#407. „Carrie” – Stephen King

„Carrie”


Tytuł: „Carrie”
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 208
Data wydania: 2013
ISBN: 978-83-7839-631-4
Ocena: 7/10
Data przeczytania: 14 października 2013

Stephen King to znany na całym świecie amerykański pisarz. W jego dorobku literackim znajdują się głównie powieści grozy, ale nie brak też powieści obyczajowych. Wydawał książki także pod pseudonimami Richard Bachman czy John Swithen. Po przeczytaniu najnowszej książki Stephena Kinga – „Doktor Sen” – postanowiłam sięgnąć po kolejną jego powieść, która w dniu dzisiejszym wchodzi do kin w nowej odsłonie.

Carrietta White mieszka ze swoją matką. Jest zwykłą dziewczyną, nijaką z wyglądu, nielubianą przez znajomych z powodu bycia inną od wszystkich. Poniżana i wyśmiewana przez kolegów i koleżanki niewytrzymała i w wieku 16 lat wybuchła… Ale zanim to się stało odkryła w sobie rosnącą siłę, zdolności telekinetyczne, które pozwalały jej poruszać różne obiekty. Gdy Carrie zostaje zaproszona na bal przez jednego z najprzystojniejszych chłopaków w szkole, myśli, że to sen. Ale postanawia dać sobie szansę, chce przemienić się z brzydkiego kaczątka w łabędzia. Chce zacząć żyć swoim życiem i oderwać się od matki, która spędza całe dnie na opętańczej modlitwie. Jednak szczęśliwe chwile nastolatki nie potrwają długo. Jaki koszmar zgotują Carrie rówieśnicy i… jak ona im się odwdzięczy?

Co mogę powiedzieć o „Carrie”? Jest to nowelka, najbardziej takie określenie mi pasuje, która utrzymana w klimacie horroru porusza trudne tematy, takie jak: brak ciepła rodzinnego, dewotyzm czy brak akceptacji przez osoby z najbliższego otoczenia. Rozdziały przeplatają fragmenty paranaukowych rozpraw na temat telekinezy, studium psychologicznego Carrie oraz rekonstrukcji wydarzeń z „Nocy Zagłady”, kiedy to zginęło 440 osób, a miasteczko Chamberlain stało się piekielną krainą, gdzie żywioły staczały walkę z panikującymi ludźmi. Ale między całą tą ludzką tragedią, miała miejsce jeszcze jedna, prywatna tragedia Carrie.

Stephen King dużą uwagę skupił na kreowaniu głównej bohaterki i jej matki. Matka Carrie, Margaret, szybko straciła męża i wyparła z pamięci akt seksualny, który oznaczał dla niej grzeszne i godne potępienia praktyki. Margaret odgrywa rolę kapłana w domowej roboty świątyni, a dziewczynka ma sprawować rolę wiernych. Kobieta uważa, że wszystkie jej uczynki są dobre i pragnie przestrzec przed złem świata swoją córkę, zamykając ją w małej komórce. Carrie natomiast mimo całej miłości do matki, nie jest w stanie jej zrozumieć i pragnie żyć własnym życiem.

Widziałam zapowiedź filmu i po tych kilku minutach już mogę powiedzieć, że reżyser pozmieniał pewne (moim zdaniem) znaczące fakty jak np. kolor sukienki na bal Carrie (chociaż to też jest zmienione w pierwszej ekranizacji). Ale film z czystej ciekawości mam zamiar obejrzeć.

„Carrie” to ciekawie skonstruowana, niedługa powieść w której nie brak elementów grozy, ale nie brak też elementów wręcz komicznych w swoim dramatyzmie. Książka z pewnością przypadnie do gustu miłośnikom twórczości Stephena Kinga, jednak dla osób, które dopiero rozpoczynają przygodę z twórczością tego pisarza polecam inne jego dzieła.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję :

Wydawnictwo Prószyński i S-ka

Recenzja bierze udział w wyzwaniu: Czytam Fantastykę.

#405. „Doktor Sen” – Stephen King

„Doktor Sen”


Tytuł: „Doktor Sen”
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 656
Data wydania: 2013
ISBN: 978-83-7839-618-5
Ocena: 10/10
Data przeczytania: 10 października 2013

„Życie to koło, jego jedynym zadaniem jest się toczyć i zawsze wracać do punktu wyjścia.”

Stephena Kinga chyba nikomu przedstawiać nie trzeba, ten Amerykanin okrzyknięty przed wieloma laty mistrzem horroru nieprzerwanie do teraz dzierży ten tytuł. „Doktor Sen” to kontynuacja bestsellerowego horroru z roku 1977 – „Lśnienie”. Pewnie wielu z Was widziało nawet ekranizację tej książki. Stephen King wysoko postawił sobie poprzeczkę. W przypadku, gdy kontynuacja powieści jest pisana po tak wielu latach (36!), wcale nie trudno jest o literacką katastrofę. Najbardziej niesamowite jest to, że King stworzył dzieło, które nie tylko może spokojnie równać się z częścią pierwszą, czyli „Lśnieniem”, ale także może być uznane za lepsze. Osobiście uważam, że książka była naprawdę dobra i bez zająknięcia ją polecam.

Wróćmy na chwilkę do przeszłości… Panorama – jeden z najstarszych, luksusowych hoteli Kolorado, którym zajmował się w okresie zimowym John Torrance wraz z żoną Wendy i małym synkiem Danem oraz kucharzem Dickiem Hollorannem. Gdy w wyniku wybuchu kotła hotel uległ całkowitej destrukcji a oszalały John Torrance zginął w tym tragicznym wypadku, Danny wraz z matką przeprowadzili się do odległego od Panoramy małego mieszkania. Jednak mroczne siły z hotelu nie traktowały przeprowadzki czy zniszczonego hotelu jako bariery w dosięgnięciu Danny’ego. Na szczęście Dick Hollorann, który również posiadał pewne umiejętności (jasność) nauczył małego Danny’ego jak się chronić przed uciążliwymi zjawami, które są aż za bardzo żywe…

„Lśnienie”

Po wielu latach, kiedy Wendy i Dick Hollorann już nie żyją, a Danny T. Torrance stał się Danem Torrance, który mimo usilnych starań, by nie zaglądać do kieliszka i nie wpadać w furię, jak w zwyczaju miał jego ojciec, uległ uzależnieniu, które zwyczajnie pomagało mu przetrwać z dnia na dzień i nie myśleć o jasności, która go czasami przytłaczała. Stracił prawo jazdy, tracił pracę jedna za drugą, zmieniał miejsca zamieszkania, nie umiejąc się nigdzie ustatkować i zatrzymać na dłużej, jednak nie to było swego rodzaju kubłem orzeźwiającej wody, który zmusił go do refleksji nad własnym życiem i do skończenia z nałogiem. Dan wylądował w niewielkim miasteczku w New Hampshire i dzięki ogromnemu szczęściu i dobroci serca napotkanych ludzi znalazł miejsce w grupie Anonimowych Alkoholików i stałą pracę w hospicjum, gdzie z czasem awansował do samozwańczego stanowiska lekarza. To właśnie wtedy zaczęły się dziać niesamowite rzeczy i tak poznał Abrę…

Prawdziwy Węzeł to z pozoru wyglądający bardzo zwyczajnie ludzie jeżdżący po całym kraju kamperami i winnebago. Nie zwracają na siebie uwagi, są zwyczajni, często już wiekowi. Prawdziwi szukają ludzi z darem takim jak Dan, polują na nich, łapią i kaleczą, by wydobyć życiodajną dla nich parę, która powstaje w cierpieniu i bólu. Nazywani są pustymi diabłami. Mają pirackie imiona, które w pełni definiują ich drapieżną i złowrogą postać.

Poznajcie teraz Abrę Stone, która już od najmłodszych lat przejawiała niesamowite, paranormalne zdolności. Jednak z wiekiem zaczęła je ukrywać przed rodzicami, by nie sprawiać im kłopotu. Jedynie prababcia wiedziała prawdę o jej nadzwyczajnej naturze. W pewnym momencie Abra zdała sobie sprawę, że jej życiu zagraża wielkie niebezpieczeństwo ze strony tajemniczej kobiety w kapeluszu, której towarzyszy cała zgraja jej podobnych niby-ludzi. Abra telepatycznie skontaktowała się z Danem za pomocą tablicy w jego pokoju, a ten zgodził się jej pomóc zrozumieć wiele aspektów i chronić ją. Od tej pory Abrze towarzyszyć będzie czwórka dorosłych mężczyzn Dan, John, Billy i jej własny ojciec. Razem zjednoczą siły, by stoczyć walkę przeciw złu, które ponownie doprowadzi Dana do miejsca, gdzie przed laty stał hotel Panorama…

„Doktor Sen, też coś.” „Wszystko robi się mniejsze, kiedy wyciągnąć to na wierzch.”

„Doktor Sen”

Skąd tytuł „Doktor Sen”? Nasz główny bohater, we współpracy z kotem Azreelem, który zawsze wyczuwa, gdy przychodzi pora na kolejnego z chorych i sędziwych pacjentów, pomaga przejść ludziom na drugą stronę. Pacjenci hospicjum umierają w spokoju ducha, a Dan czuje, że przyczynił się do małego cudu. Jest to także kluczowy aspekt tej książki.

Początek książki nie należał do łatwych, musiałam wgryźć się w fabułę, ale z każdą kolejną czytaną stroną wszystko się rozjaśniało i wyjaśniało. Z początku fabuła powieści przypomina bardziej historię obyczajową z kilkoma paranormalnymi elementami, jednak potem akcja książki nabiera niesamowitego, zawrotnego tempa, mrozi krew w żyłach i nie pozwala oderwać się od lektury. Realizm przeplata się z magicznymi elementami. Bohaterowie są świetnie wykreowani, z wielkim rozmachem i precyzją, jedyne do czego mogę się przyczepić to fakt, że mała, grzeczna, dwunastoletnia dziewczynka czasami za bardzo, co gryzło się z jej naturą. Muszę przyznać, że autor skrupulatnie wymyśla główne punkty akcji, do których precyzyjnie doprowadza zawiłą fabułę. Poruszył także kluczowy w historii Ameryki atak terrorystyczny na World Trade Center, a jeden z pracowników hospicjum zupełnie przypominał bohatera „Zielonej mili” – Percy’ego Wetmore. I pojawiło się już znane wszystkim z choćby „Joylandu” słowo ćwoki.

Zarówno „Lśnienie” jak i „Doktor Sen” poruszają ważne tematy – problem alkoholizmu (z którym swego czasu zmagał się sam pisarz, do czego teraz otwarcie się przyznaje), problemy z opanowaniem gniewu, a także odwieczna walka dobra ze złem. I mimo że główny bohater nie jest ucieleśnieniem kryształowego dobra, to czytelnik od razu widzi, że drzemie w nim ogromny potencjał, a przecież każdemu czasem zdarza się zbłądzić. Obie książki są powieściami, w których głównym motywem jest podejmowanie wyborów – nierzadko trudnych i bolesnych.

Przyznam szczerze, że nie jest wcale łatwo napisać recenzję tej książki, z tego względu, że zbyt wiele się na raz dzieje, a są to wątki na tyle ważne, że nie mogłam pominąć ich w mojej recenzji. Mam nadzieję, że nie zdradziłam Wam zbyt wiele jednocześnie zachęcając tych z Was, którzy „Doktora Sen” jeszcze nie znają do lektury tej książki. Tak jak ostrzegawczo pisze pod koniec swojej książki sam Stephen King… chyba już zawsze będę się zastanawiała nad tym, kto siedzi za kierownicą kamperów… Serdecznie polecam!

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję :

Wydawnictwo Prószyński i S-ka

Recenzja bierze udział w wyzwaniu: Czytam Fantastykę.